„Did you ever make it out of that
town
where nothing ever happened?”
Olivia
Będąc
dziećmi cieszymy się, że rodzice biorą za nas odpowiedzialność i w tych
najtrudniejszych dla nas sytuacjach, które bynajmniej w wieku dziesięciu czy
dwunastu lat wydają się dla nas nie do przejścia, podejmują za nas decyzję.
Przecież w tym wieku każdy, nawet najmniejszy problem wydaje się dla nas nie do
pokonania, jest niczym wspinaczka na Mount Everest. Wtedy dziękujemy rodzicom,
że nawet wbrew naszym sprzeciwom potrafią postawić na swoim i wygrzebać nas
nawet z najtrudniejszej dla nas sytuacji. Jako dzieci dziękujemy im, że są z
nami zawsze i nas wspierają. Są dla nas ucieczką od trudów codzienności,
począwszy od złego stopnia uzyskanego ze sprawdzianu czy kartkówki, poprzez
smutek z powodu utracenia przyjaciela, a na rozpaczy ze względu źle ulokowanej
miłości kończąc. W czasach dzieciństwa są dla nas oparciem, które mimo
wszystko, jest dla nas pewnego rodzaju ostoją. Jednak z wiekiem wszystko się
zmienia. Kiedy każdym rokiem stajemy się
starsi, w pewnym momencie nie potrzebujemy już pomocy rodziców. Potrafimy sobie
radzić sami z każdym problemem, który napotkamy na swojej drodze, a który już
nie wydaje się nam tak olbrzymi jak Mount Everest. Problem pojawia się dopiero
wtedy, kiedy rodziciele nie potrafią sami pogodzić się z tym, że ich dziecko
już dorosło i nie potrzebuje, aby na każdym kroku wtrącali się w jego życie.
-Olivia,
przecież miałaś umówione spotkanie w prywatnej klinice, miałaś pracę jak na
widelcu. – wystarczył tylko jeden telefon, a ojciec już wchodził do mojego
domu, trzaskając drzwiami. – Czy już całkiem Ci odbiło? Znów umówiłem Ci
spotkanie, a Ty kolejny raz wystawiłaś mnie na pośmiewisko.
-Tak
tato, mi również miło Cię widzieć. – mruknęłam podnosząc się z kanapy. – Nie
pomyślałeś o tym, że nie mogłam się tam pojawić? Przecież pracuję w szpitalu,
nie mogę na każde Twoje zawołanie gdzieś lecieć. A poza tym, nie potrzebuję,
abyś załatwiał mi pracę. Jest dobrze tak jak jest, tato.
-Olivio
Braun, nie pozwolę Ci się męczyć w zwykłym miejskim szpitalu, zrozumiałaś? –
uniósł głos odpinając guzik swojej czarnej marynarki, którą zdjął i odłożył na
salonowej kanapie. – Jesteś moją córką. Myślałaś nad tym jak to wygląda, kiedy
znajomi Twojej mamy i moi pytają się o to, co robisz?
-Aż tak
ciężko przechodzi Ci przez gardło, że Twoja córka pracuje w zwykłym, niczym nie
wyróżniającym się szpitalu? – uniosłam brwi ku górze zakładając ręce na piersi.
– To jest moja decyzja, którą podjęłam sama. Pracuję w miejscu, które pomaga
ludziom chorym.
-Nie
interesuje mnie to. – położył dłoń na moim ramieniu i spojrzał w moje oczy. –
Czy tego chcesz czy nie, jutro masz się pojawić w tej klinice. Poprosiłem o
jeszcze jedną szansę. Nie bądź głupia i zrób to co mówię.
-Ale
tato, postaraj się mnie zrozumieć.
-Skończyłem
już tą rozmowę. – zabrał marynarkę i wyszedł trzaskając drzwiami.
Kolejny
raz to samo. Kolejny raz chciał wymusić na mnie podjęcie decyzji, która dla
niego byłaby idealna. Kolejny raz chciał postawić na swoim, nie patrząc na to
co jest w tym momencie najlepsze dla mnie. Jak zawsze liczyła się dla niego
jedynie opinia wiernych przyjaciół, którzy
mieli idealne dzieci wybijające się z tłumu nienagannym zachowaniem i świetną
pracą. Takie życie nie było dla mnie, nie potrafiłam sprostać oczekiwaniom
rodziców. Czasem wydawało mi się, że bardziej rozumie mnie gosposia pracująca w
rodzinnym domu niż własna matka, która nie potrafiła postawić się ojcu.
Nie
lubiłam tych wieczorów, kiedy któryś z rodziców mnie odwiedzał. Wtedy zawsze
miałam wrażenie, że się wstydzą własnej córki i potrafią jedynie wytykać błędy,
których oni przecież nigdy nie popełniali. Byli idealni i tego wymagali ode
mnie. Przynajmniej oni sami mieli siebie za idealnych. A ja tego nie widziałam,
a bynajmniej nie chciałam tego widzieć.
-Niech
ich szlag trafi. – mruknęłam wyciągając z lodówki rozpoczęte wcześniejszego dnia
Carlo Rossi i udałam się do salonu siadając na kanapie, jak każdego wieczoru z
butelką wina wpatrując się w pustą przestrzeń ogrodu za oknem.
Gregor
Będąc
małym dzieckiem każdego dnia mamy inne wyobrażenia swojej przyszłości. Jedni
marzą, aby zostać aktorem, inni chcą być piosenkarzami, a dla jeszcze innych
największym marzeniem jest bycie sportowcem i reprezentowanie swojego kraju na
różnych sportowych imprezach najwyższej rangi światowej. Jednak nie każdy ma
takie szczęście i może cieszyć się spełnieniem swojego marzenia z dzieciństwa.
Nie każdy ma szczęście, że może pochwalić się rodzicami, którzy zawsze i mimo
wszystko będą go wspierać. Czasem jest tak, że rodzice nie potrafią cieszyć się
szczęściem swojego dziecka, który będąc artystą zwiedza cały świat sprawiając
radość milionom fanów. Nie każdy może cieszyć się tym, że jego rodzice są po
jego stronie zawsze i wszędzie, pokazując jak bardzo są z nas dumni kiedy
spełniamy swoje największe marzenia, o których kiedyś tylko mogliśmy śnić.
-Gregor,
jesteś pewny swojej decyzji? – zaniepokojona matka troskliwie pogładziła dłonią
mój policzek. – Może przemyśl to jeszcze raz?
-Mamuś,
spokojnie. Nie kończę swojej kariery, tylko ją zawieszam. – zaśmiałem się
widząc jej zatroskaną twarz. – Nie pozwolę, aby ludzie o mnie zapomnieli,
potrzebuję tylko odpocząć, odciąć się od tego wszystkiego.
-Gregor,
pamiętaj, że na nas zawsze możesz liczyć, synu. – ojciec poklepał mnie po
ramieniu, drugą ręką obejmując matkę. – My zawsze jesteśmy po Twojej stronie.
Ale powiedz nam proszę, co zamierzasz?
-Teraz
chcę się zresetować, przestać myśleć o skokach, o porażkach. – westchnął siadając
na salonowej kanapie. – Wyjadę na narty ze znajomymi, odpocznę, pobędę w
towarzystwie kolegów. Powinno mi to trochę pomóc.
-Dobrze,
skoro tak uważasz. – westchnęła ocierając pojedynczą łzę spływającą po
policzku.
-Mamo,
nie płacz. – podniosłem się i objąłem ją całując w czoło. – Wrócę do skakania,
przecież od zawsze o tym marzyłem.
-Tak,
dziecięce marzenie stało się rzeczywistością. – zaśmiała się przeczesując
dłonią moje włosy. – Mój mały Gregor, już nie jest taki mały.
-Dla
Ciebie zawsze będę małym Gregorem, mamo. – zaśmiałem się zerkając na ojca. –
Poradzę sobie, możecie wracać do siebie.
Westchnęli
jedynie, pożegnali się wyszli, cicho zamykając drzwi. Przekręciłem klucz w
drzwiach i przeszedłem do kuchni, gdzie zrobiłem sobie kilka kanapek i wlałem
do szklanki sok pomarańczowy.
-Tak,
to była dobra decyzja. – westchnąłem kończąc ostatnią kanapkę, po czym umyłem
brudne naczynia.
Ponownie
westchnąłem i spojrzałem na zegarek. Zabrałem szklankę soku, przeszedłem do
salonu i włączyłem telewizję. Cieszyłem się tym, że w tej sytuacji rodzice
również mnie potrafili zrozumieć. Wiedziałem, że dla nich to trudne, tak samo
jak i dla mnie, ale zaakceptowali moją decyzję. Byłem szczęśliwy z tego powodu,
bo nie każdy mógł się pochwalić tak dobrym kontaktem z rodzicami, jaki miałem
ja. Zamoczyłem wargi w pomarańczowej cieczy i wlepiłem wzrok w grające pudło potocznie zwane
telewizorem.
Od autorki: Jest pierwszy rozdział. Wydaje mi się, że jest dobrze, chociaż nie idealnie. Jednak ocenę zostawiam Wam, kochane. :) Rozdziały będę chciała dodawać co dwa tygodnie w środę, jednak póki co nic nie obiecuję - jak narazie to od prezentacji zaliczeniowe z rachunkowości zarządczej przechodzę do projektu z rachunkowości finansowej, żeby później przejść do prezentacji zaliczeniowej z runku finansowym, by później zabrać się za projekt z analizy finansowej. Pomiędzy uczę się na kolokwia, których z każdym dniem jest coraz więcej. Mam jednak nadzieję, że Was nie zawiodę i rozdziały będą przypadać Wam do gustu. :)
Pozdrawiam serdecznie! ♥
PS: W Thomasa dodam rozdział w najbliższą niedzielę, przynajmniej mam takie zamiary. Bardzo przepraszam za opóźnienia! ;)