środa, 13 kwietnia 2016

Rozdział 1.




„Did you ever make it out of that town
where nothing ever happened?”





Olivia


Będąc dziećmi cieszymy się, że rodzice biorą za nas odpowiedzialność i w tych najtrudniejszych dla nas sytuacjach, które bynajmniej w wieku dziesięciu czy dwunastu lat wydają się dla nas nie do przejścia, podejmują za nas decyzję. Przecież w tym wieku każdy, nawet najmniejszy problem wydaje się dla nas nie do pokonania, jest niczym wspinaczka na Mount Everest. Wtedy dziękujemy rodzicom, że nawet wbrew naszym sprzeciwom potrafią postawić na swoim i wygrzebać nas nawet z najtrudniejszej dla nas sytuacji. Jako dzieci dziękujemy im, że są z nami zawsze i nas wspierają. Są dla nas ucieczką od trudów codzienności, począwszy od złego stopnia uzyskanego ze sprawdzianu czy kartkówki, poprzez smutek z powodu utracenia przyjaciela, a na rozpaczy ze względu źle ulokowanej miłości kończąc. W czasach dzieciństwa są dla nas oparciem, które mimo wszystko, jest dla nas pewnego rodzaju ostoją. Jednak z wiekiem wszystko się zmienia. Kiedy  każdym rokiem stajemy się starsi, w pewnym momencie nie potrzebujemy już pomocy rodziców. Potrafimy sobie radzić sami z każdym problemem, który napotkamy na swojej drodze, a który już nie wydaje się nam tak olbrzymi jak Mount Everest. Problem pojawia się dopiero wtedy, kiedy rodziciele nie potrafią sami pogodzić się z tym, że ich dziecko już dorosło i nie potrzebuje, aby na każdym kroku wtrącali się w jego życie.
-Olivia, przecież miałaś umówione spotkanie w prywatnej klinice, miałaś pracę jak na widelcu. – wystarczył tylko jeden telefon, a ojciec już wchodził do mojego domu, trzaskając drzwiami. – Czy już całkiem Ci odbiło? Znów umówiłem Ci spotkanie, a Ty kolejny raz wystawiłaś mnie na pośmiewisko.
-Tak tato, mi również miło Cię widzieć. – mruknęłam podnosząc się z kanapy. – Nie pomyślałeś o tym, że nie mogłam się tam pojawić? Przecież pracuję w szpitalu, nie mogę na każde Twoje zawołanie gdzieś lecieć. A poza tym, nie potrzebuję, abyś załatwiał mi pracę. Jest dobrze tak jak jest, tato.
-Olivio Braun, nie pozwolę Ci się męczyć w zwykłym miejskim szpitalu, zrozumiałaś? – uniósł głos odpinając guzik swojej czarnej marynarki, którą zdjął i odłożył na salonowej kanapie. – Jesteś moją córką. Myślałaś nad tym jak to wygląda, kiedy znajomi Twojej mamy i moi pytają się o to, co robisz?
-Aż tak ciężko przechodzi Ci przez gardło, że Twoja córka pracuje w zwykłym, niczym nie wyróżniającym się szpitalu? – uniosłam brwi ku górze zakładając ręce na piersi. – To jest moja decyzja, którą podjęłam sama. Pracuję w miejscu, które pomaga ludziom chorym.
-Nie interesuje mnie to. – położył dłoń na moim ramieniu i spojrzał w moje oczy. – Czy tego chcesz czy nie, jutro masz się pojawić w tej klinice. Poprosiłem o jeszcze jedną szansę. Nie bądź głupia i zrób to co mówię.
-Ale tato, postaraj się mnie zrozumieć.
-Skończyłem już tą rozmowę. – zabrał marynarkę i wyszedł trzaskając drzwiami.
Kolejny raz to samo. Kolejny raz chciał wymusić na mnie podjęcie decyzji, która dla niego byłaby idealna. Kolejny raz chciał postawić na swoim, nie patrząc na to co jest w tym momencie najlepsze dla mnie. Jak zawsze liczyła się dla niego jedynie opinia wiernych przyjaciół, którzy mieli idealne dzieci wybijające się z tłumu nienagannym zachowaniem i świetną pracą. Takie życie nie było dla mnie, nie potrafiłam sprostać oczekiwaniom rodziców. Czasem wydawało mi się, że bardziej rozumie mnie gosposia pracująca w rodzinnym domu niż własna matka, która nie potrafiła postawić się ojcu.
Nie lubiłam tych wieczorów, kiedy któryś z rodziców mnie odwiedzał. Wtedy zawsze miałam wrażenie, że się wstydzą własnej córki i potrafią jedynie wytykać błędy, których oni przecież nigdy nie popełniali. Byli idealni i tego wymagali ode mnie. Przynajmniej oni sami mieli siebie za idealnych. A ja tego nie widziałam, a bynajmniej nie chciałam tego widzieć.
-Niech ich szlag trafi. – mruknęłam wyciągając z lodówki rozpoczęte wcześniejszego dnia Carlo Rossi i udałam się do salonu siadając na kanapie, jak każdego wieczoru z butelką wina wpatrując się w pustą przestrzeń ogrodu za oknem.




Gregor


Będąc małym dzieckiem każdego dnia mamy inne wyobrażenia swojej przyszłości. Jedni marzą, aby zostać aktorem, inni chcą być piosenkarzami, a dla jeszcze innych największym marzeniem jest bycie sportowcem i reprezentowanie swojego kraju na różnych sportowych imprezach najwyższej rangi światowej. Jednak nie każdy ma takie szczęście i może cieszyć się spełnieniem swojego marzenia z dzieciństwa. Nie każdy ma szczęście, że może pochwalić się rodzicami, którzy zawsze i mimo wszystko będą go wspierać. Czasem jest tak, że rodzice nie potrafią cieszyć się szczęściem swojego dziecka, który będąc artystą zwiedza cały świat sprawiając radość milionom fanów. Nie każdy może cieszyć się tym, że jego rodzice są po jego stronie zawsze i wszędzie, pokazując jak bardzo są z nas dumni kiedy spełniamy swoje największe marzenia, o których kiedyś tylko mogliśmy śnić.
-Gregor, jesteś pewny swojej decyzji? – zaniepokojona matka troskliwie pogładziła dłonią mój policzek. – Może przemyśl to jeszcze raz?
-Mamuś, spokojnie. Nie kończę swojej kariery, tylko ją zawieszam. – zaśmiałem się widząc jej zatroskaną twarz. – Nie pozwolę, aby ludzie o mnie zapomnieli, potrzebuję tylko odpocząć, odciąć się od tego wszystkiego.
-Gregor, pamiętaj, że na nas zawsze możesz liczyć, synu. – ojciec poklepał mnie po ramieniu, drugą ręką obejmując matkę. – My zawsze jesteśmy po Twojej stronie. Ale powiedz nam proszę, co zamierzasz?
-Teraz chcę się zresetować, przestać myśleć o skokach, o porażkach. – westchnął siadając na salonowej kanapie. – Wyjadę na narty ze znajomymi, odpocznę, pobędę w towarzystwie kolegów. Powinno mi to trochę pomóc.
-Dobrze, skoro tak uważasz. – westchnęła ocierając pojedynczą łzę spływającą po policzku.
-Mamo, nie płacz. – podniosłem się i objąłem ją całując w czoło. – Wrócę do skakania, przecież od zawsze o tym marzyłem.
-Tak, dziecięce marzenie stało się rzeczywistością. – zaśmiała się przeczesując dłonią moje włosy. – Mój mały Gregor, już nie jest taki mały.
-Dla Ciebie zawsze będę małym Gregorem, mamo. – zaśmiałem się zerkając na ojca. – Poradzę sobie, możecie wracać do siebie.
Westchnęli jedynie, pożegnali się wyszli, cicho zamykając drzwi. Przekręciłem klucz w drzwiach i przeszedłem do kuchni, gdzie zrobiłem sobie kilka kanapek i wlałem do szklanki sok pomarańczowy.
-Tak, to była dobra decyzja. – westchnąłem kończąc ostatnią kanapkę, po czym umyłem brudne naczynia.
Ponownie westchnąłem i spojrzałem na zegarek. Zabrałem szklankę soku, przeszedłem do salonu i włączyłem telewizję. Cieszyłem się tym, że w tej sytuacji rodzice również mnie potrafili zrozumieć. Wiedziałem, że dla nich to trudne, tak samo jak i dla mnie, ale zaakceptowali moją decyzję. Byłem szczęśliwy z tego powodu, bo nie każdy mógł się pochwalić tak dobrym kontaktem z rodzicami, jaki miałem ja. Zamoczyłem wargi w pomarańczowej cieczy i wlepiłem wzrok w grające pudło potocznie zwane telewizorem. 







Od autorki: Jest pierwszy rozdział. Wydaje mi się, że jest dobrze, chociaż nie idealnie. Jednak ocenę zostawiam Wam, kochane. :) Rozdziały będę chciała dodawać co dwa tygodnie w środę, jednak póki co nic nie obiecuję - jak narazie to od prezentacji zaliczeniowe z rachunkowości zarządczej przechodzę do projektu z rachunkowości finansowej, żeby później przejść do prezentacji zaliczeniowej z runku finansowym, by później zabrać się za projekt z analizy finansowej. Pomiędzy uczę się na kolokwia, których z każdym dniem jest coraz więcej. Mam jednak nadzieję, że Was nie zawiodę i rozdziały będą przypadać Wam do gustu. :)

Pozdrawiam serdecznie! ♥

PS: W Thomasa dodam rozdział w najbliższą niedzielę, przynajmniej mam takie zamiary. Bardzo przepraszam za opóźnienia! ;)